piątek, 11 października 2013

Studiowanie na NTNU jest super

Mhm, mieliśmy pisać regularnie. Ale tak się zwykle kończy obiecywanie :D kajam się, ale nie obiecuję poprawy, bo to by się skończyło tak samo.

Pisaliśmy dużo o uczelni, było też o akademikach, a nawet trochę o Trondheim. Ale jak właściwie wyglądają studia na NTNU?  Tyle razy mogliście przeczytać, że różnic jest mnóstwo. Ale właściwie jakich? Dzisiaj przestawię Wam obraz naszej norweskiej uczelni z kajowej perspektywy.

Semestr zaczęliśmy od zajęć organizacyjnych. Wydaje mi się, że prowadzący są zobligowani do zrobienia szczegółowego planu zajęć na cały semestr, bo na każdych zajęciach został nam taki plan przedstawiony. I nie wyglądał on tak jak sobie to wyobrażacie. Już na początku poznaliśmy daty, tematy, teksty do przeczytania i czas trwania poszczególnych zajęć, a nawet dni, w których zajęć nie będzie. I (o dziwo), do tej pory wszystko pokrywa się z prawdą. Zajęcia trwają tyle ile mają trwać (nigdy krócej, nigdy dłużej), a co 45 minut mamy przerwy, o których prowdzący sami przypominają ("zostawcie to zadanie, będzie na to czas po przerwie"). Nie występuje tutaj taki twór jak nieuzasadniona nieobecność prowadzącego - jeśli zdarzy się, że zajęcia muszą zostać odwołane, jesteśmy o tym informowani nawet tydzień przed, łącznie z przeprosinami i podaniem powodu.

Ostatnio na jednych z zajęć mieliśmy pomiary (geodezyjne). Zwykłe pomiary jakich wiele. Mieliśmy spotkać się w laboratorium na krótki wstęp teoretyczny i odbiór sprzętu, a potem w jakiś sposób dostać z tym sprzętem się na fortecę. Ogarnęło mnie wielkie zdziwienie, kiedy okazało się, że każdej 3-osobowej grupie przydzielono jednego prowadzącego, który prywatnym samochodem zawiózł nas na miejsce, dał numer telefonu, zapytał czy potrzebujemy pomocy i kazał dzwonić w razie problemów (albo kiedy już będziemy chcieli wracać). Dość nietypowe dla mnie było też to, że na pierwszych zajęciach terenowych (ok. 1,5 miesiąca temu), dostaliśmy do ręki odbiorniki GPS. Na pozór nic nadzwyczajnego, ale dla porównania - na AGH zobaczyłam odbiornik dopiero po 3 latach nauki, ale grupy na pomiarach były tak liczne, że 75% osób i tak nie miało okazji go wypróbować.

Nie pomyślcie jednak, że student jest tutaj bogiem, któremu wolno prawie wszystko. Prowadzący niesamowicie pomagają, ale... również wymagają! Na każde zajęcia mamy być przygotowani. I to tak porządnie. Nie wystarczy wydrukować paru stron z książki. Trzeba je przeczytać, zrozumieć i umieć opowiedzieć o tym swoimi słowami albo zadać konkretne pytania. Tutaj ceni się samodzielność. Tak jak wspomniałam, przed pomiarem poświęca się tutaj 10 minut na wyjaśnienie o co chodzi, zamiast 2-3 godzin. Dostajemy instrukcję co zrobić, ale sami musimy znaleźć rozwiązanie. Zaskoczyło mnie też to, że ocena raportów nie zależy od prawidłowych wyników. Jeśli nie poradziliśmy sobie z jakimś zadaniem i ostateczny wynik jest nieprawidłowy, to często dobre uzasadnienie i udowodnienie że rozumiemy problem wystarczy do zaliczenia. Poza tym zajęcia są totalnie bezstresowe - nie ma kartkówek, sprawdzania listy, odpytywania przy tablicy. Co ciekawe, nie ma też godzin konsultacji - jeśli zastaniesz prowadzącego w gabinecie, prawdopodobnie zostawi to czym akurat się zajmował, żeby rozwiązać twój problem.

Ciężko powiedzieć co jest lepsze. Część materiału na moim kierunku pokrywa się z tym, czego już uczyłam się w Polsce. Dzięki temu wiem, że wiedza, którą już mam jest naprawdę solidna - u nas podchodzi się do tematu gruntownie, poruszając wszystkie aspekty z nim związane. A tutaj? Tu pozostawia się studentom możliwość wyboru. Najważniejszy jest sam proces uczenia, nawet jeśli jest to uczenie się na błędach. Sami wybieramy przedmioty i decydujemy o tym, w którym kierunku chcielibyśmy pójść.

To są moje subiektywne odczucia po 2 miesiącach nauki na NTNU. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że studiowanie tutaj przychodzi łatwiej, mimo że pracy nie jest mało. Dużo daje podejście do studenta, które wyraźnie różni się od tego co doświadczyłam do tej pory (niestety). Ale zamiast narzekać, staramy się jak najlepiej ten rok wykorzystać :)

Kaja

czwartek, 26 września 2013

Nerdzimy

Przepraszam za brak polskich znakow, niestety na uczelni nie mozna zmienic ukladu klawiatury na polski.

Artur poprosil mnie jakis czas temu, zebym troche ponerdzil i napisal cos o mojej pracy magisterskiej w Trondheim. Uprzedzam: ponizszy tekst moze sie ciezko czytac!

Zaczne od samej organizacji pracy w Trondheim. Wiekszosc studentow tutaj podczas swojego przedostatniego semestru realizuje przedmiot, ktory nazywa sie tutaj Specialization Project. Mozna go porownac do naszej pracy przejsciowej, chociaz jest bardzo duzo roznic, ktore w skrocie postaram sie opisac.

Specialization Project wystepuje (przynajmniej na moim wydziale) w dwoch wersjach; jednej z nakladem 24 godzin tygodniowo (15 ECTS), drugiej z nakladem 12 godzin (7.5 ECTS). Kolejna roznica to sposob zaliczenia tego projektu. Na AGH razem z promotorem ustala sie zakres pracy przejsciowej (z tego co slyszalem, zwykle jest to zrobienie czesci pracy magisterskiej). W Trondheim z takiego projektu trzeba napisac sprawozdanie, ktore zwykle ma 40-60 stron (tyle mniej wiecej maja prace inzynierskie u nas). Dodatkowo dla mnie dosc motywujace sa cotygodniowe spotkania z promotorem, gdzie rozmawiamy o postepie w pracy.

Juz wiecej nie bede zanudzal Was formalnosciami, przejde to tematu projektu. Celem mojego projektu jest przygotowanie systemu do mapowania 3D dla UAV (Unmanned Aerial Vehicle, w moim przypadku Hexacopter).

Rozbijajac to na poszczegolne czesci mamy:

1. Hexacopter, czyli platforma na ktorej caly system bedzie zamontowany
3dr-hexa-motors-top

2. Lidar (Laser Rangefinder); sensor, ktory pozwala mierzyc odleglosci w jednej plaszczyznie (kat widzenia okolo 240 stopni):
URG-04LX-UG01

3. Pandaboard, czyli komputer, ktory znajdzie sie na hexacopterze, kotry bedzie sluzyl glownie do przesylania danych do komputera:

4. GPS x 2, ktore zostana uzyte do stworzenia RTK (Real Time Kinematics), co pozwoli zwiekszyc dokladnosc pomiarow do ~1-2 cm (zamiast ~10 m): 
GPS - u-blox

Do tego dojda rozne nadajniki i odbiorniki do przesylu danych i co najmniej 2 komputery do obslugi calego systemu.

Ponizej prezentacja jak moze wygladac mapa stworzona przez taki hexacopter:

Mateusz

sobota, 21 września 2013

Co zaskoczyło nas w Trondheim

Norwegia to zadziwiający kraj. Mam wrażenie, że tutaj wszystko działa tak jak powinno. Te różnice widać na każdym kroku - na uczelni, w akademiku, w sklepie, na ulicy... 

Co mnie zadziwiło najbardziej? Ciężko byłoby wymienić tylko jedną rzecz. To miejsce zaskakuje mnie każdego dnia. Co ciekawe - zawsze pozytywnie. Minusem są wysokie koszty życia, ale nawet do cen da się po jakimś czasie przyzwyczaić.


                    Co zaskoczyło nas w Trondheim:

  1. Rowery. W Krakowie też jest ich sporo, ale tutaj ludzie się o nie potykają. Na rowerze jeździ każdy - nie tylko studenci. Mam dziwne wrażenie, że po ulicach jeździ ich więcej niż samochodów. Normą są też parkingi rowerowe obecne pod każdym budynkiem, przy każdym możliwym wejściu. Firmy w ramach reklamy rozdają kolorowe pokrowce na siodełka. W akademikach są specjalne kanciapy na rowery.
    Dlaczego tak jest? Może dlatego, że jedno-przejazdowy bilet autobusowy kosztuje 40kr.
     
  2. Uczelnia otwarta 24/7. Wystarczy mieć ze sobą legitymację studencką. Wyrabia się ją bezpłatnie na początku semestru, a trwa to 5 minut... łącznie ze zrobieniem zdjęcia na miejscu. Przy każdym wejściu do budynku jest czytnik, dzięki któremu można wejść na uczelnię nawet o 3 rano w niedzielę (nie próbowałam, ale zapewniam, że można!). Zaskoczyła mnie też ilość miejsca do pracy dla studentów. W każdym budynku można znaleźć sofy, stoliki, biurka, komputery, sale do czytania, drukarki, fotele, zamykane szafki, nawet iPody (tak naprawdę to to są iPady :P (Mateusz)) w bibliotece... ostatnio natknęłam się na kącik kuchenny w moim budynku - zlew, kuchenka mikrofalowa, czajnik i 2 palniki. Obiad w przerwie? Nie ma problemu :P


  3. Brak ogrodzeń. Mentalność Norwegów bardzo różni się od polskiej. Tutaj nikt nie boi się kradzieży, więc ogrodzenia domów sięgają najwyżej do pasa. Podobnie jest z rowerami, które często widzi się zostawione luzem, bez zapięcia.
     
  4. Góry i doliny. Trondheim jest położone na urozmaiconym terenie. Bardzo urozmaica to moje podróże z uczelni do akademika. Zwykle przez pół drogi pcham rower pod górę, bo jest za stromo, żeby normalnie wjechać. Nie wierzcie mapom, jeśli nie ma na nich zaznaczonych wysokości - niewinny odcinek 3km może okazać się nie do pokonania na 2 kołach. Atrakcją turystyczną jest winda dla rowerów znajdująca się w centrum miasta. Btw, od naszej wioski studenckiej (Moholt) jest ok. 1,5-2km do głównego kampusu NTNU, czyli jakieś 5 minut na rowerze albo 15 na nogach. Z góry...
     
  5. Podejście prowadzących do studentów. Na początku czułam się głupio, kiedy zwracałam się do prowadzących po imieniu. Grupy na zajęciach są dość małe (u mnie najmniejsza grupa liczy 4 osoby), więc każdy prowadzący zna swoich studentów z imienia i nazwiska. Prowadzący traktują studentów jak partnerów i... odpisują na wszystkie maile! :)
     
  6. Ilość pracy. W tym semestrze mam dwa przedmioty (oprócz tego piszę pracę inżynierską). Można powiedzieć, że to tylko dwa przedmioty i pewnie mam dużo wolnego czasu, ale ja zamieniłabym tylko na . Tutaj wszystko wygląda inaczej - nie ma obowiązku chodzenia na ćwiczenia i wykłady (nikt nie sprawdza listy), a mimo to sale i biblioteki są pełne studentów. Wszyscy uczą się od pierwszego tygodnia. Nie dlatego, że ktoś nas do tego zmusza. Wydaje mi się, że jest to wynik podejścia prowadzących, którzy wierzą w swoich studentów i potrafią motywować. W każdym razie pracujemy tutaj tyle ile na AGH przed sesją :D brzmi strasznie, ale właśnie tak powinno wyglądać studiowanie :) ...poza tym do tego też można się przyzwyczaić.
     
  7. It's learning. To jest niesamowite ułatwienie życia! System, z którego korzystają studenci i prowadzący. Można tam znaleźć materiały z każdych zajęć, egzaminy z poprzednich lat, wysyłać sprawozdania, kontaktować się z prowadzącymi, sprawdzić deadliny na bieżące zadania (i wiele innych). Na NTNU nie trzeba "załatwiać" materiałów z poprzednich egzaminów. Udostępniają je prowadzący... łącznie z poprawnymi rozwiązaniami! Strona każdego przemiotu wygląda mniej więcej tak (klik):


  8. Mili i uśmiechnięci ludzie. Oni są wszędzie. Jeśli potrzebujesz pomocy, wystarczy, że zapytasz. Nie wiem jak to działa... ale nie spotkałam tu jeszcze zirytowanej pani w dziekanacie albo zestresowanego kasjera w supermarkecie. Oni po prostu są przyzwyczajeni do pomagania sobie nawzajem. A z takim podejściem żyje się łatwiej :)
     
  9. Akademik. Dużo pisaliśmy o tym do tej pory, więc nie będę się rozpisywać jak wyglądają akademiki - to już wiecie. Nie da się nie lubić tego miejsca!
     
  10. Przechodzenie przez pasy bez narażania życia. Otóż to, nawet autobus zatrzymuje się jak widzi pieszego albo rowerzystę, który zbliża się do przejścia. Można przechodzić z zamkniętymi oczami :D Będziemy musieli uważać, żeby nie wpaść pod samochód po powrocie do Polski...
Kaja

środa, 18 września 2013

Czego nie brać ze sobą do Norwegii

Chyba dość dawno nas tu nie było! Już dawno temu naszedł mnie pomysł na post, gdzie wymieniłbym kilka rzeczy, których nie warto ze sobą brać do Norwegii. Zainspirowała mnie informacja, którą gdzieś przeczytałem. Brzmiała mniej więcej tak: "Jeśli wybierasz się do Norwegii na dłużej i nie masz dużo pieniędzy, to opłaca się wziąć ze sobą nawet makaron na pierwsze dni". 

Po przejechaniu całej Polski i pół Europy z 32-kilogramowym bagażem wypełnionym makaronem i konserwami i wejściu do sklepu, poczułem się trochę oszukany przez autora tamtego zdania.

Bez zbędnych komentarzy, przejdźmy do listy.

Czego nie warto brać ze sobą do Norwegii:
  • Makaronu (1 kr makaronu do spaghetti można kupić za około 10 koron (1kr = 0,54zł), inne makarony są w podobnej cenie)
  • Koncentratów pomidorowych
  • Chleba (tak, myśleliśmy o tym, na szczęście nie wzięliśmy ze sobą żadnego; chleb w hipermarketach można kupić już za 8 kr, droższy kosztuje od 20 do 34 koron)
  • Mąki/cukru etc (ceny cukru nie pamiętam, ale mąka kosztuje około 16 kr za 2 kg)
  • Oliwy z oliwek/ oleju słonecznikowego (cena około 20 kr za litr)
  • Płatków śniadaniowych (płatki kukurydziane marki REMA kosztują 8 koron za 750 g i smakują bardzo podobnie do corn flake'sów Nestle!)
  • Płynu do mycia naczyń/proszku do zmywarek/mydła do rąk itp
  • Jogurtów (chociaż ciężko mi sobie wyobrazić kogoś wiozącego jogurt ze sobą, to na wszelki wypadek: duży jogurt z dodatkiem musli kosztuje 8 kr)
  • Garnków, patelni, szklanek (dużo rzeczy tego typu można znaleźć na grupie facebook'owej Student's market Trondheim; do tego w odległości około 3.5 km od naszego miasteczka jest Ikea, gdzie ceny są takie same jak w Polsce; dodatkowo jeśli mieszka się w umeblowanym akademiku, na ogół wszystkie akcesoria można odziedziczyć po poprzednich lokatorach)
  • Roweru (my kupiliśmy rowery w całkiem dobrym stanie po 500 koron)
  • Drukarki (to brzmi głupio, ale chciałem tylko napisać że drukowanie jest tutaj darmowe dla studentów NTNU :P)
Ważna informacja: większość rzeczy opisanych wyżej to produkty sygnowane logami hipermarketów. Co nie zmienia faktu, że są całkiem dobre i jesteśmy zadowoleni z ich jakości :P

Co warto ze sobą zabrać:
  • Mięso, mięso, mięso! (jedyne tanie mięso tutaj to mięso mielone - całkiem dobre - i kosztuje około 20 koron za 400 g; inne rodzaje mięsa są strasznie drogie). Dobra wiadomość jest taka, że w sklepie zwanym Bunnpris codziennie jest promocja na inne mięso (jedno opakowanie kosztuje pomiędzy 22 a 34 korony). W normalnych sklepach nie ma też niczego co przypomina kiełbasę, wszędzie same parówki :(
  • Alkohol, papierosy (jeśli ktoś lubi). Warto wiedzieć, że bardzo dobre ceny mają sklepy w strefie bezcłowej na lotnisku
  • Różne sosy instant, zupy w proszku etc. Tutaj takie rzeczy są strasznie drogie (nie licząc zupek chińskich, którymi nie warto zapychać walizki)
  • Ryż w torebkach (tutaj najtańszy kosztuje około 30 koron za opakowanie; alternatywą jest ryż pakowany luzem, który jest trochę tańszy)
  • Szampon (małe opakowanie Head&Shoulders kosztuje około 30 koron i jest to jeden z najtańszych szamponów)
  • Żel do mycia twarzy (tutaj w cenie około 50-65 koron za opakowanie w sklepach, w aptece jeszcze nie byliśmy)
  • Ubrania (dzisiaj jest wielka wyprzedaż w galerii handlowej w Trondheim; ceny są mniej więcej takie jak u nas bez promocji...)
  • Zapinka do roweru, jeśli zamierza się kupić rower (tutaj takie akcesoria są dość drogie, a w walizce nie zajmują dużo miejsca). Rower to bardzo, bardzo popularny środek transportu w Trondheim
  • Długopisy, teczki, zeszyty i inne artykuły papiernicze (tutaj bardzo drogie)
  • Strepsils, witaminy, lekarstwa (a najlepiej nie chorować, bo każda wizyta u lekarza to koszt 200-300kr)
Uwaga! Trzeba uważać na limity, bo Norwegia nie jest członkiem UE. Tutaj można znaleźć informacje co i w jakich ilościach można przewieźć przez granicę. Szczególnie trzeba uważać na ilość mięsa, alkoholu i papierosów. I na zakaz przewożenia ziemniaków :P

Więcej rzeczy nie przychodzi mi do głowy. Jak wpadniemy na coś jeszcze z Kają to na pewno napiszemy. Być może w najbliższej przyszłości zrobimy posta "zakupy za 50 zł w Norwegii", żeby pokazać ile można kupić za taką sumę.

Mateusz (i trochę Kaja)

poniedziałek, 2 września 2013

Moholt

Czyli nasz dom przez najbliższy rok! 

Moholt jest jedną z 17, a zarazem największą wioską studencką NTNU. Do tego najtańszą, mimo że miesiąc mieszkania w akademiku kosztuje tutaj tyle ile cały semestr w Polsce! 

Za to standard jest o niebo lepszy. Przede wszystkim mamy zmywarkę i ogrzewanie podłogowe. Do tego dochądzą takie udogodnienia jak duża kuchnia (30m2) i łazienka dzielone przez 4 osoby, dostęp do zamykanej "piwniczki" na rowery, możliwość wyboru akademika i współlokatorów itd. Z cyklu "nie spotkasz się z tym w Polsce: tutaj można "legalnie" i nieodpłatnie przenocować gości, wystarczy tylko uzyskać zgodę współlokatorów. Dla nas ten akademik jest wyjątkowo dobry i wyjątkowo drogi. Norwegowie uważają jednak że standard tutaj jest dość niski, a ceny wręcz śmieszne... hm, no cóż ;) 

My mieliśmy trochę szczęścia, bo trafiliśmy do tej nowszej części Moholtu. W podobnej cenie mamy nieco lepszy standard. Poza tym mamy świetnych współlokatorów. To się przecież liczy najbardziej :)

Tak wygląda miasteczko studenckie - dużo zieleni i chodniki przyjazne rowerzystom :p

A tak wyglądają pokoje. Nie istnieje tu coś takiego jak pokój dzielony przez kilka osób - wszystkie są jednoosobowe (nie licząc apartamentów dla rodzin). Nasze pokoje są wielkości 10m2. A to jest moje królestwo :)

A tak wygląda połowa kuchni. W tle wejścia do naszych pokoi (po lewej Mateusza, po prawej mój)

...i druga strona kuchni :)

Nasz akademik!

A to miejsce bardzo lubię, dlatego że bardzo ładnie tam pachnie :D to jest nasza miasteczkowa pralnia. Jedno pranie kosztuje 20NOK (ponad 10zł), a w cenie mamy proszek do prania, płyn do płukania, kilkanaście programów do wyboru (nawet impregnacja), suszarkę i inne dodatkowe opcje (np. powiadomienie SMSem że pranie się kończy za 5 minut!).

Tak nasza kuchnia wyglądała wczoraj. Zrobiliśmy sobie razem ze współlokatorami wieczór pizzy. Nasz współlokator, rodowity Włoch, stwierdził że była niezła. Chyba możemy być z siebie dumni :D

Więcej zdjęć już wkrótce :)
Kaja

piątek, 30 sierpnia 2013

NTNU

Cześć!
Nasz blog świeci pustkami. Ale to się zmieni! Dzisiaj przedstawiamy kilka zdjęć uczelni. Trochę różni się od tej naszej, polskiej. Trochę... :D. Najbardziej w tej uczelni zadziwił nas fakt, że studenci mają do niej dostęp 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Dotyczy to również mnóstwa ogólnodostępnych sal komputerowych. W jaki sposób jest to realizowane? Po pewnej godzinie każdy student może wejść do budynku uczelni przykładając legitymację do specjalnego czytnika i wpisując pin. Na uczelni można też znaleźć mnóstwo miejsc, gdzie można zabić czas (sofy, ogromne biblioteki, kawiarnie, siłownia, wielki czerwony budynek, ławki, park, ciuchcie, kawa na wynos, a także ogromne pendulum).


Główny i najstarszy budynek uczelni, nazywany też Hogwartem. Część kampusu Gløshaugen. NTNU ma wiele kampusów rozmieszczonych w całym mieście, ale Gløs jest największy i skupia kierunki techniczne. Takie jak nasze :)


Studentersamfundet, czyli wielka ogromna hala, która wygląda trochę jak cyrk. W całości należy do studentów, którzy organizują w niej różne imprezy i inne wydarzenia, jak np. inauguracja roku akademickiego. 

A to jedno z miliona miejsc, w którym można odpocząć między zajęciami. A czasu na odpoczynek nie brakuje, bo każde zajęcia, niezależnie od tego ile trwają, mają przerwę co 45 minut. 

Takich miejsc też nie brakuje. Kawę i owoce można kupić na każdym kampusie. W takim sklepiku jak ten na zdjęciu można też wykupić abonament na owoce, dzięki któremu codziennie można odebrać jeden świeży owoc. 

A taki widok jest obecny pod każdym budynkiem uczelni (i nie tylko). Całe Trondheim wyposażone jest w mnóstwo parkingów dla rowerów, ścieżek i innych udogodnień. Takich jak... winda rowerowa. Na najbardziej stromą ulicę Trondheim można wjechać bez większego wysiłku i bez żadnej opłaty. A wszystko po to żeby zmotywować mieszkańców Trondheim do korzystania z rowerów :) bajka dla rowerzystów!

Tak wygląda przeciętna biblioteka na NTNU. Przy niektórych fotelach można znaleźć iPady i czytniki eBooków. Biblioteka aż zachęca do tego żeby usiąść i coś poczytać. Książek też nie brakuje, dzisiaj znalazłam książki do nauki norweskiego z tłumaczeniem na kilkanaście różnych języków (w tym polski). Najlepsze jest to jak łatwo można wypożyczyć książkę - wystarczy włożyć kartę do czytnika, zeskanować kod książki, odebrać paragon z datą oddania i gotowe!

To jest inny kampus NTNU, Dragvoll. W środku wygląda jak centrum handlowe w szklarni. Nie brakuje zieleni i słońca. A na parkingu (i terenie otaczającym budynek) można pograć we frisbee-golfa. Ale o tym innym razem... :)

K&M

czwartek, 8 sierpnia 2013

Jedziemyyyy

A tak właściwie to ja jadę i to już za godzinę! Najpierw autobusem do Gdańska, a potem samolotem prosto do Trondheim. A już jutro pojadę do Norweskiej wioski, gdzie będę pomagał budować leśne domki. PRZYGODA! :D

tl;dr: Jadę, domki, przygoda!

Mateusz

czwartek, 25 lipca 2013

Jak wyjechać? Czyli długa droga przez formalności

Erasmus wiąże się z całym mnóstwem formalności. Jesteśmy 2-3 tygodnie przed wyjazdem i jeszcze nie udało nam się załatwić wszystkiego. Chociaż my z góry utrudniliśmy sobie to zadanie chcąc jechać razem. Ale zacznijmy od początku...

Formalności i cały tryb załatwiania wyjazdu na każdej uczelni powinny wyglądać podobnie. Przede wszystkim warto jednak wiedzieć kto, jak, kiedy i gdzie może wyjechać. No i co to właściwie jest ten Erasmus :) ja opiszę jak to wyglądało w naszym przypadku, na AGH w Krakowie.

Erasmus to program współpracy międzynarodowej, obejmujący studia i praktyki, ale także wyjazdy pracowników uczelni. My wyjeżdżamy na studia, więc na tym się skupię. Żeby móc ubiegać się o wyjazd, trzeba być studentem uczelni, która ma tzw. Kartę Uczelni Erasmusa. Nie ma znaczenia stopnień studiów, trzeba mieć jednak ukończony 1 rok. Ponadto trzeba osiągnąć próg minimalny średniej ocen (na AGH 3,80) i znać język obcy, w którym prowadzone są zajęcia za granicą. Wyjechać można tylko jeden raz, ale dotyczy to osobno studiów i praktyk. Wyjazd może trwać od 3 do 12 miesięcy i musi obejmować jeden i ten sam rok akademicki. Studia można odbywać w krajach członkowskich Unii Europejskiej, krajach Europejskiego Obszaru Gospodarczego (m. in. Norwegii) i w Turcji.

Wszystko zaczyna się na uczelni macierzystej. Pierwszym krokiem jest zdecydowanie gdzie chce się jechać. Może w tym pomóc lista umów bilateralnych, dostępna na naszej uczelni. Są to porozumienia pomiędzy dwiema uczelniami posiadającymi Kartę Uczelni Erasmusa. To właśnie w takiej umowie jest wyszczególniona liczba osób, które mogą wziąć udział w wymianie. Umowy są zawierane tylko przez pracowników uczelni, czyli koordynatorów. 

Jeśli znalazłeś coś co Cię interesuje, to świetnie! Pisz maila do koordynatora z pytaniem czy są wolne miejsca. Uwaga: nie musi to być umowa z Twojego wydziału! Czasami koordynatorzy nie są temu przychylni, ale nie daj sobie wmówić że warunkiem koniecznym jest wyjazd w ramach umowy z Twojego wydziału :)

Jeśli tak jak my nie lubisz ograniczeń, bądź Twoja uczelnia nie ma podpisanej umowy bilateralnej z uczlenią do której chcesz wyjechać, możesz zainicjować podpisanie nowej umowy. Musisz w tym celu znaleźć pracownika uczelni (najlepiej Twojego wydziału), który się na to zgodzi. I tu ukłon w stronę Pani dr AM, która od początku bardzo nam pomaga. Tak jak wspomniałam, my chcieliśmy jechać razem. Tu sprawa trochę się skomplikowała, bo studiujemy na dwóch różnych wydziałach. Nowe umowy bilateralne podpisuje się długo przed wyjazdem - na rok 2013/14 termin mijał już w lutym 2013.

Załóżmy, że znaleźliśmy super koordynatora, który podpisał dla nas umowę bilateralną z wymarzoną uczelnią (w Trondheim). Teraz czas na pilnowanie kolejnych terminów. Pierwszym krokiem będzie złożenie wstępnej ankiety, w której podasz swoje dane, określisz znajomość języków obcych i średnią ze studiów. Jest na to specjalny formularz. A stypendium dostaje każdy, kto złożył wymagane dokumenty w terminie (zaaplikował o wyjazd, czyli złożył wspomnianą ankietę). Jeśli termin został przekroczony, również można wyjechać, ale bez żadnego dofinansowania. Kwoty są ustalone z góry i wynoszą średnio od 200€ do 400€, w zależności od kraju, do którego chce się wyjechać.

Kolejnym krokiem jest stworzenie tzw. Learning Agreement, czyli porozumienia o programie zajęć. Tutaj najważniejszym elementem jest lista przedmiotów, w których będziesz brał udział za granicą. Nie muszą się zgadzać dokładnie z Twoim programem studiów, ważne żeby były mniej więcej podobne i dawały możliwość zdobycia 30 punktów ECTS na semestr. Taki dokument musi być podpisany przez dziekana Twojego wydziału, który wyraża tym samym zgodę na wyjazd, koordynatora umowy, a także uczelnię, do której się wybierasz.

Ostatnim dużym krokiem jest podpisanie umowy finansowej. Właśnie na ten etap cały czas czekamy. Nawet jeśli wyjeżdżasz na Erasmusa bez dofinansowania, musisz podpisać umowę z grantem zerowym. Po co? Każdy student może odbyć studia za granicą tylko raz w życiu, więc muszą one zostać udokumentowane.

Co poza tym? Oprócz stypendium możesz ubiegać się o jednorazowe dofinansowanie od rektora (na AGH w kwocie 500 PLN). Oczywiście nie obejdzie się bez podpisu dziekana. Możesz też poszukać innego źródła finansowania, na przykład Fundusz Stypendialny i Szkoleniowy w przypadku wyjazdów do Norwegii, Lichtensteinu i na Islandię. Program działa na tych samych zasadach co Erasmus, ale kwota dofinansowania jest wyższa (bo pochodzi z innych źródeł). Możesz też spróbować wyjechać na wspomniane wyżej praktyki Erasmusa, które mogą odbywać się nawet w wakacje.

Moja rada jest taka, żeby cierpliwie walczyć ze wszystkimi formalnościami, a w przypadku problemów chodzić i pytać aż się wychodzi :) panie z Działu Współpracy z Zagranicą widują nas tak często, że już nas znają i pamiętają. To właśnie one są odpowiedzialne za cały proces wyjazdów za granicę w ramach przeróżnych programów. Prawdopodobnie zaprzyjaźnisz się też z dziekanem Twojego wydziału, którego podpis musi widnieć na najważniejszych dokumentach, a już na pewno z koordynaotrem umowy i pracownikami dziekanatu.

Mimo że to wygląda strasznie, w rzeczywistości takie straszne nie jest. Erasmus jest warty zachodu i słyszę to od każdego, kto ma to wszystko już za sobą. Powodzenia :)

tl; dr;

Za długi post? :) 
W dużym skrócie opisuje formalności jakie muszą zostać załatwione przed wyjazdem. Począwszy od podpisania nowej umowy bilateralnej, przez Learning Agreement, aż po umowę finansową. Gdzie szukać informacji, do kogo kierować pytania, co podpisać i właściwie po co to wszystko :p 

Więc w skrócie wygląda to tak:
Krok 1: wybór uczelni z listy i kontakt z koordynatorem umowy bilateralnej lub zainicjowanie podpisania nowej umowy
Krok 2: złożenie wstępnej ankiety do celów rekrutacji w obrębie uczelni
Krok 3: sporządzenie Learning Agreement i uzyskanie podpisu dziekana oraz uczelni zagranicznej
Krok 4: podpisanie umowy finansowej
Krok 5: wyjazd :)

K.

piątek, 12 lipca 2013

Nauka norweskiego

Cześć!

Stwierdziłem, że warto podzielić się kilkoma sposobami na naukę norweskiego na własną rękę. Wspólnie z Kają stwierdziliśmy, że chcemy się nauczyć jak najwięcej norweskiego, żeby móc sobie porozmawiać na miejscu z Norwegami w ich własnym języku (może też chodziło o zwiększenie sobie szans na pracę w razie gdybyśmy jej szukali, ale pewny nie jestem). Wykopane przez nas źródła do nauki norweskiego:

  • Seria Pimsleur Norwegian - lekcje audio Norweskiego, które uczą podstaw języka niezbędnych do przetrwania. Niestety lekcje są płatne, ale chodzą słuchy, że w internecie można znaleźć je za darmo. Jako, że nie jestem spcejalistą od nauki języków polecam ten wpis na blogu opisujący tą metodę. 
  • NOW - Norwegian On the Web to kurs Norweskiego stworzony przez NTNU (jest to Uniwersytet, na którym będziemy studiować przez najbliższy rok). Kurs zawiera dużo ćwiczeń, bardzo dużo materiałów do słuchania i przede wszystkim jest darmowy!
  • KlarTale.no - strona zawierająca różne artykuły po norwesku. Jej zaletą jest to, że po instalacji wtyczki windows media boty mogą odczytywać nam zaznaczony tekst. Jest to dobre ćwiczenie na słuchanie i czytanie.
  • Anki - Bardzo dobre narzędzie do nauki słówek. Prgoram ten optymalizuje powtórki, tak żebyśmy uczyli się jak najbardziej efektywnie. Jest to świetne rozwiązanie dla użytkownikó Androida/iOS ponieważ pozwala na pełną synchronizację słówek i powtórek z aplikacją desktopową i internetową.
  • Reddit - r/norsk to subforum(?) reddita poświęcone nauce norweskiego. można tam znaleźć masę materiałów (w tym prawdopodbnie linki do wszytkich, które podałem wyżej) jak rónież porozmawiać z innymi ludźmi, którzy też uczą się norweskiego.
Chwilowo to tyle jeśli chodzi o moją prokrastynację, jak znajdę i sprawdzę jakieś dobre źródło nauki to się Wam pochwalę. Jeśli z jakiegoś powodu naszego bloga czytają osoby uczące się norweskiego to zapraszam do rzucania materiałami do nauki w komentarzach :)

Mateusz

Edit: Jeszcze jedna rzecz może Wam się przydać podczas nauki, a mianowicie słownik. W norweskim ważne są rodzajniki, dlatego dobrze je znać, żeby potem dobrze odmieniać rzeczowniki. Tutaj znajdziecie słownik, który pokazuje rodzajnik dla wyszukiwanego rzeczownika.

czwartek, 4 lipca 2013

Zaczynamy!

Witamy na naszym blogu, gdzie będziemy opisywać nasze przygody i wrażenia z pobytu na Erasmusie w Trondheim. Przygoda rusza pełną parą w sierpniu. Będziemy studiować na uniwesytecie w Trondheim. NTNU, Norwegian University of Science and Technology - tak brzmi jego nazwa. Szczegóły pojawią nieco później, a tymczasem wszystkim ciekawskim polecamy stronę www.ntnu.edu.

W jakim momencie jesteśmy? Na chwilę obecną walczymy z formalnościami i - niestety - jesteśmy bezdomni. Zabrakło dla nas miejsca w akademiku. Ale nie ma powodu do zmartwień, bo dzięki temu czeka nas przygoda! Na początku będziemy spać w miejscu zwanym Roof Over Your Head. Jest to swego rodzaju chwilowy akademik przeznaczony dla osób szukających stałego zakwaterowania.

Pełni optymizmu odliczamy dni do zamieszkania w tym miejscu. Nie, zdecydowanie nie ma powodu do zmartwień. Należy zawsze szukać plusów, a wielką zaletą jest troska uczelni, która nie zostawia "bezdomnych" studentów bez dachu nad głową. Cieszy nas też fakt, że tydzień bądź dwa spędzone w tym miejscu na pewno nie będą czasem straconym :) zresztą zobaczcie sami:


Bilety kupione - jesteśmy już jedną nogą tam. Zresztą zmiana planów nawet nie przyszłaby nam do głowy! Ten wyjazd traktujemy jak synonim czerpania z życia ile się da. Najwyższy czas na spełnienie marzenia. Norwegio, przybywamy :D

Mateusz&Kaja